Festiwal

Musica Polonica Nova



20-24 luty 2000
Wroclaw
m.in.:

  • Projetto na tube preparowana i tasme stereo Boguslawa Schaeffera
  • "3.5.1.7.2.8.3", Ksiegi Megilot na perkusje akustyczna i tasme Jana Antoniego Wichrowskiego dialogi na tube i tasme Zdzislawa Piernika
  • muzyka na tube solo Andrzeja Dobrowolskiego
  • muzyka na altowke i perkusje Ewy Podgorskiej
  • wieczor autorski Rafala Augustyna "Verbalia II", na ktory zloza sie m. in. dwa filmy ("obraz na pozor" Wojciecha Brzeszczaka i "Na pozor obraz" Marka Hamera"), utwory na sopran, fortepian, krzypce, slajdy, metronom, flet, harfe i tasme

sroda, 23.2

Na scenie pojawil sie usmiechniety, siwy pan z brodka. Przyniosl ze soba wielka tube, pare mniejszych trabek i serie dziwacznych ustnikow. Otworzyl pianiono, zmontowa pierwsza "wersje" swojego instrumnetu. Zaczal grac - troche pokreconych, prawie free-jazzowych, dzwiekow, troche dluuugich, niskich tonow. Co jakis czase otwor tuby przechylal do strun pianina, dzwiek wtedy wybrzmiewal i wibrowal w pianinie jeszcze przez parenascie sekund. Tak pare rezy, w utworze bylo bardzo duzo zwrotow melodycznych, co rusz jakis dziwne dzwieki, dlugie, krotkie. Niby misz-masz, a jednak wszystko na swoim miejscu. I niezwykle brzmiace. Co jakis czas panzmienial jakies rurki w instrumencie, dokladal nowe trabki, tak ze po jakims czasie jego tuba zmaiast jednego, miala cztery wyloty i przypominala jakis instrumnet dla potluczonych dzieci. A pan Piernik z taka lekkoscia wydobywal coraz dziwniejsze dzwieki, miejscami gral takie kombinacje dzwiekow, ze przy nim Mazzoll, szczegolnie po tym co ostatnio pokazal na koncertach, powinien odlozyc swoj instrument do futeraly i zaczac pierdziec do wanny z woda. Pierwszy utwor wykonany byl autorstwa Andrzeja Dobrowolskiego, na tube solo.

Po przerwie pan Piernik zagral utwor na tube preparowana i tasme stereo Boguslawa Schaffera. W ogole to zadziwia mnie ignorancja pracownikow filharominii - podczas przerwy stalem obok konsolety. Do dzwiekowca podszedl Piernik i tlumaczyl mu, kiedyma wlaczyc owa tasme z nagraniem, ze wszystko ma zapisane w partyturze, ktora dostal do wgladu, jaka ma byc glosnosc itd. Ale koles oczywicie nawet tam nie zagladnal, a Piernik musial sam wlasciwie ustawic naglosnienie.

ale nie o tym mialem ;) Utwor Schaffera juznie byl tak powykrecany i radosny jak poprzedni wykonywany przez Piernika, dzwieki byly dluzsze i prostsze, uzupelniane preparami puszczanymi z tasmy, bardzo oszczednymi, brzmiacymi miejscami bardzo znajomo (ach te nursy ;). ALe sama tuba dalej brzmiala niesamowicie, znowu zmieniane byly rozne rurki i trabki, ale rozniez ustniki zmieniajace prawie calkowicie brzmienie instrumentu, z niskich na wysokie dzwieki. nastepnie byl utwor juz samego Zdzislawa Piernika, "dialogi na tube i tasme". glowna linia byla zagrana z tasmy przez szumy i inne preparowane, zapewne z nagrani owej tuby, dzwieki, a zywa tuba jedynie je uzupelniala, miejscami przejmujac linie prowadzaca. i znowoz byl to bardzo dziwaczna, ale dostojna muzyka, i co wazniejsze, majaca malo wspolnego z tym, co przewaznie kojazymy z muzyka wspolczesna. u Piernika strasznie malo jest czystych formalizmow, jakis nieprzystepnych struktur. A moze sa, ale zagrane w tak niezwykly sposob, ze nie raza swoja akdemickoscia.

Dziwne, ale wlasciwie nie odczuwalo sie, ze sa to utwory grane z nut. Szczegolnie wpierwszym utworze, gdzie pan gral miejscami wrecz jazzowo, brzmialo to jak improwizacja. i wydaje mi sie, ze to wlasnie zasluga samego wykonwacy, ze potrafi z takim sercem, wlozyc w wykonywana muzyke troche siebie, ze nabiera ona zycia. Pienrik gral bardzo ekspresyjnie, moze nawet miejscami niechlujnie jak na filharmonika (chyba ze rozne poldmuchniecia, swisty i piski powietrza byly zamierzone). Poza tym nawet samo patrzenie, jak pan Piernik "mocuje sie" ze swoim instrumentem, dawalo wiele radosci. Z pewnoscia jest on wirtuozem tego instrumnetu, to co z nim wyczynia to istny kosmos. Po prostu Piernik mnie rozpierniczyl :)

po nim wysluchalismy jeszcze utwor pana Wichrowskiego na perskusje i tasma, o wielce tajemniczym ;) tytule "3.5.1.7.2.9.3"... tasma to bardzo duzo powiedziane ;) Wlasciwie zadnych preparow, same dzwieki nagrane bezposrednio z zwyczajnego syntezatora, jak za pionierskich czasow muzyki elektronicznej spod znaku JM Jarre'a i trojkowego studia el-muzyki. Okropnosc! te swiszczace dzwieki zwiastujce nalot kosmitow i inne tego typu bajery. Same partia instrumnetow perkusyjncyh (dzwonkow, xylofonu, roznych talerzy, klockow) nawet miejscami byla interesujaca, jednak w najbardziej ciekawcyh momentach byla ucinana. Ogolnie takie sobie, a podklad z tasmy jak na dzisiejsze czasy raczej smieszny.

Byl to wieczor pana Piernika i jego tuby. Dawno zaden instrumentalista mnie tak nie zachwycil, nie sadzilem ze w muzyce "wspolczesnej" jest miejsce na takie granie i takich wykonawcow, ktorym granie sprawia taka radoche.

czwartek, 24.2

koncert ten byl wieczorem autorskim Rafala Augustyna, dotad nie slyszalem jego zadnych kompozycji, ani tym bardziej nic o dzialanosci tego pana. Jak sie okazalo, dziala on i tworzy we Wroclawiu.

tytul "Verbalia II" - muzyka oraz slowa zaprezentowane operaly sie przede wszystkim na slowie, slowie pocietym, poprzestawianym, gloskach, urywkach dzwiekow, ciszy.

Ale poczatek koncert zupelnie tego nie zapowiadal. Najpierw pan wyswietlil z komputera na duzy ekran pare zdjec jakiegos wnetrza i puscil muzyke z tasmy (a raczej komputera), muzyke ulozona z pojedynczych pikniec, zgrzytniec, pstrykow. Intrygujaca i ciekawie poskladane. Jednak wszystko mialo sie wyjasnic pod koniec koncertu.

Po krotkim wprowadzeniu uslyszelismy "Piec Kaligramow Apollinaire'a na sopran i fortepian" i wlasciwie nic w tym ciekawego nie bylo - jedna pani grala na fortepianie, miejscami nawet ciekawie, ale ogolnie zwyczajnie jak na "muzyke wpsolczesna". Do tego spiewala wielka pani glosem operowym, co rusz uzywala charakterystycznego dla tego spiewu wibrata i w ogole bardzo standardowo bylo ;) tekst utworow byl chyba po francusku, wiec moze z jego niezrozumienia wynikal fakt, ze niczym mnie ta kompozycja nie zachwycila. Ale nauczony doswiadczeniem z poniedzialkowego koncertu spokojnie czekalem na dalszy "rozwoj akcji".

Nastepnie na scene wszedl sam autor i przy spokojnym, szumiastym podkladzie z tasmy zaczal recytowac "slowo wiazace" - poczatkowo nikt nie wiedzial o co chodzi, pan stal i czytal jakies pseudonaukowe bzdury niby to filozoficzne, z pozornie sensownymi i przmyslanymi zdaniami. Odnosilo sie wrazenie, ze pan czyta jakas ksiazke. Troszke sie zalamalem - najpierw operowe spiewy, teraz facet jakies pierdoly wielce przejetym glosem opowiada. Ale nagle na ekranie pojawila sie prostokatna tabela z wpisanymi w poszczegolne kratki slowami. Jak sie okazalo, pan z tak przygotowanej tabeli losowo wybieral slowa i laczyl je pokolei w zdania, tworzyl z nich na poczekaniu slowotok, ktory sprawial wrazenie jakiejs strasznie madrej wypowiedzi. Bardzo sprytne, cos jak na wzor maszynki "cut&paste" Burroughsa i Gysina, tyle ze tutaj ukladalo sie ze slow, a smiechu bylo po pachy,chociaz wiekszosc widowni filharmonicznej najwyrazniej byla skonsternowana. Pan po slowotoku ostrzymal raczej mizerne brawa, szczegolnie w stosunku do owacji, jaka zgotowano duzej pani sopranistce.

Ale jak sie okazalo, to nie byl koniec zabawy i niespodzianek, jakie pan Augustyn nam przygotowal. Bo nastepnie posluchalismy z tasmy "wariacji na temat Marii Zduniak". Znowu poczatek niczego nie zapowiadal - nagrany z radia jakas pani, zapewne z dawnych lat 50. lub 60. czytajaca notatke prasowa o koncertach muzyki powaznej, ktore "odbywaly sie nawet o 6 i 7 rano"... nagle pewne slowa zaczely byc powtarzane, zapetlane, przepuszczane przez rozne filtry. Jedne gloski, co bardziej smieszniejsze byly uwypuklane, co smieszniejsze stwierdzenia ciagle powtarzane, wresznie zgielk pojedynczych fraz, glosek, wdechow. Wszystko narasta, zapetla sie, a uwienczone to zostaje jednym slowem pani (jak wnioskuje Marii Zdunek) - "wreszcie koniec". Niby zabieg i pomysl na caly utwor nie nowy, ale zabawy byla niezla, szczegolnie w taki miejscu. Poza tym rzadko spotyka sie taka fascynacje slowem i podejscie kompozytora wspolczesnego z takim humorem do swojego tworzywa.

potem juz granego przez zywego muzyka, utwor "Long island Rail Road" (niestety nie uslyszelismy melotronu, ktory byl wymieniony w programie). Slajdy prezentowane podczas wykonania zawieraly jedynie napisy, nazwy miejsc, mijanych stacji i miast, czasem wolanie konduktora o bilety, czasem doslowne opisy sluchanych fragmentow muzyki. Utwor byl nieco dziwny, bo niby na skrzypcach, a zagranych w jakis niepopularnych harmioniach, duzo akordow niespotykanych w tego typu utworach. Fragmentami kojarzylo mi sie to z "different trains" Reicha, ale w koncu oba te utwory opiwadaja o podrozy pociagiem. Poza tym byl to bardzo oszczedny utwor, sposob gry przypominal troche ten, w jaki gra Bittova na swoich solowych plytach - urywane dzwieki, sporo grania paznokciami, nie smykiem (chyba tak wyglada ta technika - nie znam sie na tym). Niezle powyginana, czasami smieszna kompozycja, ciagle sie zmieniajaca, chociaz dosc czesto powracaly te same motywy, w nieco innych konfiguracjach, wariacjach. Tak jak jadac pociagiem widoki za oknem czesto sa do siebie podobne. Rzecz znowoz zagrana z duzym dystansem.

Nastepnie przy pustej scenie na ekranie pojawialy sie teksty opiwadajace o jakims panu, z ktorym autor mial przygotowywac slajdy, ale panu sie zmarlo, a z nim i slajdy przepadly i ze po 16 latach postanowiono dla tego pana wykonac CISZE. Co prawda dokladnie nie pamietam, ale sens zdan byl taki. I nastapila cisza, po parudziesieciu sekundach wszedl czlowiek "techniczny" i zaczal przestawiac stojaki na scenie. Jak dla mnie "utwor" ten byl kolejnym zgrywem, nawet zaczelismy z Marcinem klaskac, jednak albo zle zinterpretowalismy ten numer ;), albo nikt wiecej nie zajarzyl o co chodzi, bo nikt z nami nie klaskal. Po koncercie zapytalismy sie pare osob, czy moze cos slyszaly o czlowieku, dla ktorego owa cisza miala byl przeznaczona - nikt nic nie wiedzial. Moze nikt na sali nie znal slynnego utworu Cage'a ;)

A zaraz potem na scene wyszly trzy panie do wykonania "Osobnych 4. wierszy Mirona Bialoszewskiego" na flet, harfe i sopran. Jakie sa wierszyki pana Mirona, chyba kazdy wie ;) Tutaj panie na flecie i harcie wygrywaly dziwaczne konstrukcje, a sopranistka (tym razem inna, mlodsza i o glebszym, mocniejszym glosie) spiewala teksty wierszy, w podobnie pokrecony sposob, szepczac, wyjac, spiewajac troche jak pani na pierwszej plycie Kur. Miejscami przypominalo to nawet sposob gloskowania Meredith Monk. I do tego teksty w slytu "zabrano mi piec, gdzie jest moj piec", dziwacznie frazowane, akcenotwane jakby od konca, itd. Starsznie trudno mi o tym pisac, ale bardziej pokreconego i smiesznego wykonania wierszy jeszcze nie slyszalem.

I na koniec obejzelismy film o galerii "Arsenal" we Wroclawiu (przy niej odbyl sie w czerwcu zeszlego roku koncert Columne One i Schloss Tegal), o jej tworzeniu, koncepcjach zagospodarowania przestrzeni itd. opowiadali ludzie za nia odpowiedizalni. Jednym z nich byl fotograf, troche opowiadal o swoich zdjeciach. Nastepnie jakies meskie glosy wypowiadaly nazwy sprzetu fotograficznego, typy aparatow razem z odglosami dzialania tych sprzetow, "zenith, aparat zenith", po czym pan Augustyn mowil o tym, jak nagrywal te glosy, jak dzielil przestrzen nagrania i inne takie... wczesniej slyszane glosy znowu zaczely sie powtarzac, znowy ciete, przetwarzane, miksowane, tym razem z owymi odglosami migawek, wciskanych przyciskow, lamp blyskowych. Wszystko bylo coraz dziwniejsze, az w koncu wylonily sie dzwieki slyszane na samym poczatku koncertu. film mial byc o galerii, a okazal sie traktowac o aparatach fotograficznych i muzyce tworzonej prze owe urzadzenia... zreszta sam tytul: "na pozor obraz"

Bardzo dziwaczne i smieszne pomysly ma ow Rafal Augustyn. Smieszne, ale nie glupkowate, tym bardziej ze ow humor jest dostrzegany dopiero po jakims czasie obcowania z danym utworem. Wszystko jest troche ukryte, chyba dla zmylenia sluchacza, by go wprowadzic w manowce, by mogl sie potem posmiac - "ale dalem sie zrobic". To "powazka z jajami", z humorem bardzo subtelnym. Poza tym dawno nie slyszalem tak sprawnego operowania probkami glosow, slow, sylab czy innych dzwiekow, w tak dziwaczny, ale mimo wszystko strasznie ulozony sposob. I nie wiedzialem, ze z materialu slownego mozna tyle wycisnac, ze taka jazda moze sie pojawic w muzyce czysto akademickiej, tworzonej przez powaznych ludzi z tytulami. Ze potrafia oni smiac sie sami z siebie :)

dzemik

deszczowe psy
[ główna ] [ radio ] [ musica ] [ koncerty ] [ distro ]