Iconoclast z usa, a konkretnie z niujorku okazal sie byc duetem, gdzie jeden
pan dosc gesto uzywa perkusji i od czasu do czasu keyboardu i glosu, a
druga pani, okolo czterdziestki w czarnej wieczorowej sukni i przyciemniajacym
okularze obslugiwala saksofon, skrzypce, glos i wszelakie elektroniczne
ustrojstwa.
Nie mialem jeszcze okazji obcowac z awangarda pelna geba na zywo
i pewnie stad miedzy innymi moje zachwyty, ale duecik ten zrobil na mnie
piorunujace wrazenie.
Sklad moze wydac sie dosc skromny, uniemozliwiajacy nawet uzyskanie
jakiejkolwiek harmonii, ale podejscie Iconoclastu do instrumentow gwarantuje
dobra zabawe ;)
Zaczeli dosc mocno, pan od perkusji, bardzo skromnej zreszta, jak juz
pisalem nie oszczedzal swego instrumentu, co zabrzmialo mniej wiecej jak
niekonczace sie solo na koncercie rockowym. Do tego pani, oblegana
gesto przez kamerzystow i fotografow, bo zaiste niespotykana wrazliwoscia
muzyczna jak na kobiete dysponowala, dodawala swoje nienajmelodyjniejsze
pasaze saksofonu, ktore od czasu do czasu okazywaly sie pewnymi
powtarzalnymi motywami przewodnimi. Zeby nie bylo nudno, pani od
saksofonu co chwile uruchamiala harmonizer, echo, wah-waha, albo
wszystko na raz osiagajac naprawde nieziemskie brzmienia. Uzycie
harmonizera dawalo efekt zsynchronizowanej gry saksofonu barytonowego,
tenora i sopranu. Braaadzo soczyste dzwieki...
O ile saksofonem pani J.J. poslugiwala sie bardzo sprawnie, to co do
umiejetnosci gry na skrzypcach mam juz pewne watpliwosci :) Tu juz nie
bylo czytelnych motywow, "melodii". Prawie wszystko grane na przytlumionych
strunach z pomoca echa. Dodajac albo dodatkowe formy rytmiczne, albo
niemalze psychodeliczne efekty. Tappingi, slide'y... wszystko na skrzypcach.
W jednym numerze pani chyba pozazdroscila wioslarzom i zagrala trzymajac
skrzypce tam gdzie zwyklo sie trzymac gitare. Bez smyka oczywiscie.
To nie koniec ogromniastej gamy srodkow wyrazu kryjacych sie za tak
spartanskim wydawac by sie moglo zestawem instrumentow. Perkusista
momentami urozmaical gre cymbalkowym brzmieniem syntezatora
perkusyjnego, a nieraz zupelnie przesiadal sie do keyboardu.
Jak sie pozniej okazalo oboje sa niezlymi "wokalistami" :)
W chwilach odpoczynku od absorbujacej obslugi skrzypiec i saksu pani
zaczela gadac do mikrofonu podlaczonego do stery wspomnianych efektow,
co zakonczylo sie wspolnymi wrzaskami (wspolnymi z perkusista), momentami
calkiem oblesnymi i przywolujacymi niejednoznacznie skojarzenia :) Tyle, ze
przez zwahwahowany harmonizer wydostawaly sie dzwieki a la zarzynana swinia
albo jakies rozwscieczone "ichhhajace" konisko. Te fragmenty byly naprawde
chore... :)
Czegos takiego jeszcze nie slyszalem. Obawiam sie, ze z plyty zabrzmialoby
to mniej intrygujaco, ale na zywo, to naprawde niezapomniane przedstawienie.
Bisow nie bylo konca, wiec nastepne numery improwizowane byly na miejscu.
"Niestety to wszytko co przygotowalismy na dzisiejszy wieczor, wiec ten utwor
stworzymy specjalnie dla was. Nosi on tytul 'Kochamy Polske!'" :) I grali dalej...
Nawet rozwazalem przez moment kupno ich plyty, ale kosztowaly 40 zlotych
i w koncu sie nie zdecydowalem.
Potem zagral polski SLE zakwalifikowany przez kogos jako Noise i faktycznie
dwoma gitarami, basem, akordeonem i perkusja narobili goscie halasu, ale
nie bylo to najciekawsze i pogo zadne sie nie kroilo. Az chcialo sie wyjsc
z Mozgu... I wyszedlem.
|